środa, 30 marca 2016

Rodzinne Sekrety [cz.3]




Witam ponownie na moim blogu! Chciałabym znaleźć dobre wytłumaczenie, dla którego tak długo nic nie wstawiłam, niestety takiego nie ma. Tyle w temacie. Zapraszam do czytania trzeciej części Rodzinnych Sekretów.

----------------------------------------------------------------------------------------------------


Ryan odprowadził wzrokiem Conrada i Sofii, znikających za drzwiami stołówki, nie zwracając uwagi na Tylera i Beth. Co takiego było w dzienniku, który pokazał mu przyjaciel? Czy to możliwe, żeby należał do jego taty? Conrad mówił, ze podczas pożaru wszystko z gabinetu zniknęło w płomieniach. Gdy byli mali, byli najlepszymi kumplami, więc Ryan dobrze wiedział, jak ciężka była dla niego strata ojca. Dla nich obu był, niczym najlepszy przyjaciel. 
- Jak myślisz, Ry?
- Słucham? - chłopak wyrwał się z zamyślenia.
- Myślisz, że Conrad zaprosi mnie na bal jesienny? - powtórzyła Beth. Temat balu, od ponad tygodnia był chyba najczęściej poruszanym tematem w ich gronie. Oczywiście, kiedy nie było Conrada. 
- Chyba tak  - odpowiedział bez przekonania.
Nieraz z Tylerem zastanawiali się, czy ich przyjaciel nie widzi, że ewidentnie podoba się Beth, czy celowo ją ignoruje. W końcu, znali się od czasu przeprowadzki Conrada, gdy miał niecałe siedem lat. Wylądowali wtedy na tym samym osiedlu. 
- Nie miał przypadkiem zjeść z nami lunchu? - kontynułowała Beth. 
- Przed sekundą wyszedł gdzieś z Sofii, minęliście się - rzucił Ryan, a przyjaciółka obrzuciła go czujnym spojrzeniem. Tyler, widząc to, cicho się zaśmiał. 
- Nie wiem, co sądzić o tej całej Sofii. Przychodzi do szkoły miesiąc po rozpoczęciu roku. Najpierw do nikogo się nie odzywa, a potem pojawia się na twojej  imprezie, odwala jakiś cyrk z wzywaniem zmarłych i zakolegowuje się z Conradem. Coś tu jest nie tak - zastanawiała się Bethany. 
- Pani Detektyw - szepnął Tyler do Ryana, a potem oberwał łokciem w brzuch. - Ej! Poprostu uważam, że trochę przesadzasz. Jest bardzo sympatyczna.
Na te słowa, do stołówki, z impetem weszła Sofii. Nie rozglądając się, szybkim krokiem przeszła przez pomieszczenie i wyszła drugimi drzwiami. Chwilę po niej zjawił się Conrad. Popatrzył po stolikach na stołówce, a nastęnie wolno ruszył w kierunku znajomych.
Był środek przerwy lunchowej i dookoła było pełno ludzi. Wszyscy rozmawiali i śmiali się tak, że momentami hałas był trudny do przekrzyczenia. Grupki znajomych z poszczególnych klas siadały razem stolikami, nawet jeśli oznaczało to ściskanie się na czterech miejscach w sześć osób. W ich liceum panowała nie pisana zasada, że pierwszaki siadają z tyłu, natomiast najstarsi na przodzie.  
Ze stolika, przy którym siedział Ryan ze znajomymi było widać całe pomieszczenie. Po ich prawej stronie jadło kółko brydżowe, natomiast po lewej zawsze siadała grupa ubranych na czarno emo, słuchających muzyki.
Nagle na sali rozległ się huk. Wszystko dookoła ucichło, gdy pare chłopców z drużyny siatkarskiej nabijało się z pierwszoklasistki, która przewróciła się z jedzeniem na podłogę. Bethany skrzywiła się na ten widok. Dziewczyna była bardzo drobna. Miała czarne włosy i zawsze nosiła długie swetry. Nie dość, że nie miała w szkole żadnych przyjaciół, to stała się jeszcze obiektem żartów grupy trzecioklasistów. Koszmar. Wszyscy obserwowali, jak dziewczyna, oblana rumieńcem podnosi się i ze spuszczoną głową idzie do rogu sali. Gdy usiadła przy jednym ze stolików, aby spokojnie zjeść, Bethany wstała i ruszyła w jej kierunku.
Tyler i Conrad obserwowali, jak dosiada się do znajomej i mówi coś z uśmiechem na ustach. Czarnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. 
- Mówiłeś coś o dzienniku ojca. O co chodziło? Coś z gabinetu jednak przetrwało? - zwrócił się Ry do przyjaciela. 
- Nie, to jednak pomyłka - powiedział wolno Conrad. Po tylu latach przyjaźni Ryanowi nietrudno było stwierdzić, że ten kłamie. Zdziwiło go to, ponieważ przeważnie nie mieli przed sobą sekretów. Postanowił jednak wrócić do tego tematu potem.
W tym czasie do stolika wróciła uśmiechnięta Bethany razem z nową koleżanką.
- To jest Harper. Harper poznaj Tylera, Ryana i Conrada. - przedstawiła ich sobię. - Harper pomoże nam dzisiaj przy ozdabianiu sali na imprezę. - zwróciła się do Conrada.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie. Dopiero, gdy reszta zajęła się rozmową lekko się rozluźniła. Ry zauważył jednak, że wciąż dyskretnie rozgląda się wokoło, jakby szukając kogoś.
Po lekcjach, Conrad, Beth i nowo poznana koleżanka poszli na salę gimnastyczną szykować ozdoby, natomiast Tyler miał jakieś zajęcia pozalekcyjne.
Ryan wyszedł ze szkoły i ruszył wolno w kierunku domu. Słońce świeciło przyjemnie, a dzień  był o wiele cieplejszy, niż wczoraj. Chłopak postanowił skorzystać z takiej pogody.
Po dwudziestu minutach był już na osiedlu Jeffersona. Nieśpiesznie mijał dziecięcy plac zabaw. O tej porze był pełny. Maluchy bawiły się wesoło, podczas gdy rodzice plotkowali razem na ławkach. Ry spojrzał na huśtawki, na których razem z Conradem przesiadywali kiedyś całe dnie. Właśnie tu się poznali, gdy byli mali. Szybko zostali “najlepszymi kumplami na zawsze”, i gdy okazało się, że mieszkają zaledwie kilka ulic od siebię, byli chyba najszczęśliwszymi chłopcami na ziemi.
Zbliżając się do domu, zobaczył swoją mamę, podlewającą kwiaty na werandzie. Obok, na ziemi, leżał duży Golden Retriver, z wywalonym jęzorem.
- Sally! - zawołał chłopak. Pies wstał energicznie i machając ogonem podbiegł do ogrodzenia. Matka Ryana spojrzała na niego, uśmiechając się lekko, a następnie wróciła do tego, co robiła wcześniej.
Chłopak wyminął ją bez słowa i wszedł do domu, rzucając plecak obok drzwi wejściowych. Sally pobiegła za nim do kuchni i zaczęła łapczywie pić wodę z miski. Chłopak zrobił sobię kanapkę, a następnie udał się do swojego pokoju.
Idąc po schodach słyszał, jak jego siostra rozmawia z kimś w swoim pokoju. Ryan skręcił w kierunku, z którego dobiegał głos sześciolatki. 
- Charlotte, z kim rozmawiasz? - zapytał, orientując się, że dziewczynka siedzi w swojej szafie. 
- Z moim nowym przyjacielem - odparła, wpatrując się w wiszące ubrania. Ry uśmiechnął się. On, jako dziecko nigdy nie miał wymyślonych przyjaciół, wolał prawdziwych ludzi. 
- Jak się nazywa twój przyjaciel?
Dziewczynka milczała przez chwilę, a następnie całkiem poważnie popatrzyła na brata.
- Nie mogę ci powiedzieć, to sekret.
Dookoła momentalnie zrobiło się dziwnie chłodniej. Chłopakowi przeszedł dreszcz po plecach, jednak gdy dziewczynka roześmiała się, zrozumiał, że był to tylko żart. Rozglądnął się po pokoiku, skąpanym w różu. Białe firanki w kwieciste wzory, do tego dopasowana pościel. Ściany w kolorze - jak upierała się Charlotte - liliowym. Cała ona. Ry pokręcił głową i poszedł do swojego pokoju, zostawiając siostrę z bezimiennym przyjacielem.  Założywszy słuchawki, zabrał się za pisanie zaległego zadania na angielski.
Około dwóch godzin później usłyszał krzyki dochodzące z dołu. Podgłośnił muzykę, nie chcąc słuchać kolejnej kłutni rodziców. Nie wiele to jednak pomogło. “Więc to moja wina?!” - wydarła się jego matka. Oderwał się od nauki i cicho przeszedł do pokoju Charlotte. Dziewczynka siedziała na swoim łóżku, a w ręce trzymała pluszowego misia. Chłopak usiadł koło niej i przytulił mocno. Nikt się nie odezwał.
- Chcesz zobaczyć coś super-fajnego? - powiedział w końcu Ryan. Jego siostra pokiwała głową. - W takim razie ubierz się szybko.
Niepewnie założyła buty i granatową bluzę z myszką Miki.
- A nie jest już za późno? Mama będzie zła. 
- Tylko, jeśli jej powiesz - chłopak puścił do niej oczko. Tyle wystarczyło, by przekonać małą do wyjścia z domu.
Ryan założył swoją kurtkę i trampki, a następnie wziął z przedpokoju kurtkę siostry i razem wyszli tylnymi drzwiami. Natychmiast naskoczył na nich duży pies, radośnie próbując wskoczyć chłopakowi na kolana. Dopiero po paru minutach udało mu się uspokoić chętną zabawy Sally.
Wieczór, tak jak i cały dzień był dość ciepły. Rodzeństwo przeszło na tył podwórka, do ogrodzenia. Potem przez wbudowaną tam bramkę, na drugą stronę płotu. Przed nimi rozciągał się piękny krajobraz. Dookoła rosło pare drzew, tworząc mały lasek. Dalej ciągnęły się pola i łąki, aż po horyzont. Gdzieniegdzie można było zauważyć małe gospodarstwa. Ry chwycił Charlotte za rękę i zaprowadził do zwalonego nieopodal pnia. Oboje usiedli, wpatrująć się w czerwony zachód słońca. 
- Jak minął ci dzień? - zapytał chłopak, by zapełnić ciszę. Dziewczynka od razu się ożywiła.
- Dziś mieliśmy zajęcia z pania Miller. To ta starsza, z siwymi włosami - zaczęła opowiadać  sześciolatka z zapałem.
Ryan kiwał głową i uśmiechał się, widząc, że jego młodsza siostra znowu się rozpromieniła. Zawsze była pełna energii, jednak kłutnie rodziców bardzo ją przygnębiały. Nie wiedział, o co chodzi. Nie chciał wiedzieć. Miał jedynie nadzieję, że wkrótce skończą z tym cyrkiem.
Po nieokreślonym czasie, gdy obojgu zrobiło się zimno, chłopak wziął zmęczoną siostrzyczkę spowrotem do domu. Odprowadziwszy ją do pokoju poszedł zrobić sobię kolacje. Nie spotkał żadnego z rodziców. Ry myślał, że po weekendowym wyjeździe się pogodzą, nie zauważył jednak żadnych zmian w ich zachowaniu. Zmęczony poszedł się położyć.  





***

- Nie! Proszę was, bądźcie bardziej uważni - pisnęła Bethany na dwójkę chłopaków, którzy bawili się łańcuchem z kartonowych liści. Sprawiali wrażanie bardziej utrudniających pracę, niż rzeczywiście pomagających.
Conrad i Harper znaleźli sobie miejsce w rogu sali i spokojnie sklejali kolejne ozdoby. Co jakiś czas przychodziła do nich Beth, jednak już po chwili musiała zająć się kolejnymi idiotami, którzy nie wiedzieli, co robić. Na sali gimnastycznej było około dwudziestu osób i wszyscy tworzyli jakieś dekoracje, oprócz małej grupki dziewczyn, które planowały przekąski, zabawy i inne atrakcje. 
- Hej, Harper, mogę o coś spytać? - zagadnął Conrad.
- Jasne - odpowiedziała cicho dziewczyna, skupiając się na wycinaniu.
- Czego ci kretyni od ciebie chcą? Muszą mieć jakiś powód, żeby tak cię gnębić...
- Nie wiem, są po prostu głupi - odpowiedziała dziewczyna, spuszczając wzrok. - Po prostu się dowalili, to idioci. Myślą, że cała szkoła i wszystkie dziewczyny należą do nich, a tak nie jest.
Conrad wyczuł, że jest to delikatny temat i napewno wiążą się z nim jakieś bolesne wspomnienia. Nie chciał psuć jej popołudnia, rozdrapująć stare rany. 
- Jak wam idzie? - Nagle spod ziemi wyrosła Beth, siadając na ławce, obok Conrada. 
- Świetnie - chłopak na dowód uniósł swoje dzieło, uśmiechając się. - A tobie?
- Ehh, oni kompletnie nie czują ducha tego balu. Większość rzeczy robię sama.
Harper, gdy tylko zobaczyła Beth, odłożyła swoją pracę i wstała energicznie. 
- Bethany, wielkie dzięki, że mogłam pomóc, ale muszę sie już zbierać - powiedziała, a następnie wyszła drzwiami za ich plecami, nie czekając na odpowiedź. Niezrażona tym zachowaniem Beth oparła głowę na ramieniu Conrada i odetchnęła głęboko. Powoli reszta uczniów zaczęła wybywać.
Conrad i Bethany wychodzili ze szkoły, kiedy chłopak zatrzymał się znienacka. 
- Co jest? - zapytała dziewczyna, podążając za wzrokiem przyjaciela. Razem patrzyli, jak ze szkolnego parkingu odjeżdża czarny Chevrolet. - Kto to?
- Nie mam pojęcia...
Dziewczyna przewróciła oczami. Od rana Conrad chodził z głową w chmurach. Cisza, która zapadła dookoła zaczynała sprawiać, że Beth czuła się niekomfortowo. 
- No tak… To ja będę już lecieć. Obiecałam tacie, że przyjdę do kafejki po wszystkich zajęciach. 
- Jasne. W takim razie do jutra - Bethany uścisnęła go ciepło i chwilę później zniknęła za rogiem budynku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by hanchesteria