środa, 30 marca 2016

Rodzinne Sekrety [cz.3]

Brak komentarzy:



Witam ponownie na moim blogu! Chciałabym znaleźć dobre wytłumaczenie, dla którego tak długo nic nie wstawiłam, niestety takiego nie ma. Tyle w temacie. Zapraszam do czytania trzeciej części Rodzinnych Sekretów.

----------------------------------------------------------------------------------------------------


Ryan odprowadził wzrokiem Conrada i Sofii, znikających za drzwiami stołówki, nie zwracając uwagi na Tylera i Beth. Co takiego było w dzienniku, który pokazał mu przyjaciel? Czy to możliwe, żeby należał do jego taty? Conrad mówił, ze podczas pożaru wszystko z gabinetu zniknęło w płomieniach. Gdy byli mali, byli najlepszymi kumplami, więc Ryan dobrze wiedział, jak ciężka była dla niego strata ojca. Dla nich obu był, niczym najlepszy przyjaciel. 
- Jak myślisz, Ry?
- Słucham? - chłopak wyrwał się z zamyślenia.
- Myślisz, że Conrad zaprosi mnie na bal jesienny? - powtórzyła Beth. Temat balu, od ponad tygodnia był chyba najczęściej poruszanym tematem w ich gronie. Oczywiście, kiedy nie było Conrada. 
- Chyba tak  - odpowiedział bez przekonania.
Nieraz z Tylerem zastanawiali się, czy ich przyjaciel nie widzi, że ewidentnie podoba się Beth, czy celowo ją ignoruje. W końcu, znali się od czasu przeprowadzki Conrada, gdy miał niecałe siedem lat. Wylądowali wtedy na tym samym osiedlu. 
- Nie miał przypadkiem zjeść z nami lunchu? - kontynułowała Beth. 
- Przed sekundą wyszedł gdzieś z Sofii, minęliście się - rzucił Ryan, a przyjaciółka obrzuciła go czujnym spojrzeniem. Tyler, widząc to, cicho się zaśmiał. 
- Nie wiem, co sądzić o tej całej Sofii. Przychodzi do szkoły miesiąc po rozpoczęciu roku. Najpierw do nikogo się nie odzywa, a potem pojawia się na twojej  imprezie, odwala jakiś cyrk z wzywaniem zmarłych i zakolegowuje się z Conradem. Coś tu jest nie tak - zastanawiała się Bethany. 
- Pani Detektyw - szepnął Tyler do Ryana, a potem oberwał łokciem w brzuch. - Ej! Poprostu uważam, że trochę przesadzasz. Jest bardzo sympatyczna.
Na te słowa, do stołówki, z impetem weszła Sofii. Nie rozglądając się, szybkim krokiem przeszła przez pomieszczenie i wyszła drugimi drzwiami. Chwilę po niej zjawił się Conrad. Popatrzył po stolikach na stołówce, a nastęnie wolno ruszył w kierunku znajomych.
Był środek przerwy lunchowej i dookoła było pełno ludzi. Wszyscy rozmawiali i śmiali się tak, że momentami hałas był trudny do przekrzyczenia. Grupki znajomych z poszczególnych klas siadały razem stolikami, nawet jeśli oznaczało to ściskanie się na czterech miejscach w sześć osób. W ich liceum panowała nie pisana zasada, że pierwszaki siadają z tyłu, natomiast najstarsi na przodzie.  
Ze stolika, przy którym siedział Ryan ze znajomymi było widać całe pomieszczenie. Po ich prawej stronie jadło kółko brydżowe, natomiast po lewej zawsze siadała grupa ubranych na czarno emo, słuchających muzyki.
Nagle na sali rozległ się huk. Wszystko dookoła ucichło, gdy pare chłopców z drużyny siatkarskiej nabijało się z pierwszoklasistki, która przewróciła się z jedzeniem na podłogę. Bethany skrzywiła się na ten widok. Dziewczyna była bardzo drobna. Miała czarne włosy i zawsze nosiła długie swetry. Nie dość, że nie miała w szkole żadnych przyjaciół, to stała się jeszcze obiektem żartów grupy trzecioklasistów. Koszmar. Wszyscy obserwowali, jak dziewczyna, oblana rumieńcem podnosi się i ze spuszczoną głową idzie do rogu sali. Gdy usiadła przy jednym ze stolików, aby spokojnie zjeść, Bethany wstała i ruszyła w jej kierunku.
Tyler i Conrad obserwowali, jak dosiada się do znajomej i mówi coś z uśmiechem na ustach. Czarnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. 
- Mówiłeś coś o dzienniku ojca. O co chodziło? Coś z gabinetu jednak przetrwało? - zwrócił się Ry do przyjaciela. 
- Nie, to jednak pomyłka - powiedział wolno Conrad. Po tylu latach przyjaźni Ryanowi nietrudno było stwierdzić, że ten kłamie. Zdziwiło go to, ponieważ przeważnie nie mieli przed sobą sekretów. Postanowił jednak wrócić do tego tematu potem.
W tym czasie do stolika wróciła uśmiechnięta Bethany razem z nową koleżanką.
- To jest Harper. Harper poznaj Tylera, Ryana i Conrada. - przedstawiła ich sobię. - Harper pomoże nam dzisiaj przy ozdabianiu sali na imprezę. - zwróciła się do Conrada.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie. Dopiero, gdy reszta zajęła się rozmową lekko się rozluźniła. Ry zauważył jednak, że wciąż dyskretnie rozgląda się wokoło, jakby szukając kogoś.
Po lekcjach, Conrad, Beth i nowo poznana koleżanka poszli na salę gimnastyczną szykować ozdoby, natomiast Tyler miał jakieś zajęcia pozalekcyjne.
Ryan wyszedł ze szkoły i ruszył wolno w kierunku domu. Słońce świeciło przyjemnie, a dzień  był o wiele cieplejszy, niż wczoraj. Chłopak postanowił skorzystać z takiej pogody.
Po dwudziestu minutach był już na osiedlu Jeffersona. Nieśpiesznie mijał dziecięcy plac zabaw. O tej porze był pełny. Maluchy bawiły się wesoło, podczas gdy rodzice plotkowali razem na ławkach. Ry spojrzał na huśtawki, na których razem z Conradem przesiadywali kiedyś całe dnie. Właśnie tu się poznali, gdy byli mali. Szybko zostali “najlepszymi kumplami na zawsze”, i gdy okazało się, że mieszkają zaledwie kilka ulic od siebię, byli chyba najszczęśliwszymi chłopcami na ziemi.
Zbliżając się do domu, zobaczył swoją mamę, podlewającą kwiaty na werandzie. Obok, na ziemi, leżał duży Golden Retriver, z wywalonym jęzorem.
- Sally! - zawołał chłopak. Pies wstał energicznie i machając ogonem podbiegł do ogrodzenia. Matka Ryana spojrzała na niego, uśmiechając się lekko, a następnie wróciła do tego, co robiła wcześniej.
Chłopak wyminął ją bez słowa i wszedł do domu, rzucając plecak obok drzwi wejściowych. Sally pobiegła za nim do kuchni i zaczęła łapczywie pić wodę z miski. Chłopak zrobił sobię kanapkę, a następnie udał się do swojego pokoju.
Idąc po schodach słyszał, jak jego siostra rozmawia z kimś w swoim pokoju. Ryan skręcił w kierunku, z którego dobiegał głos sześciolatki. 
- Charlotte, z kim rozmawiasz? - zapytał, orientując się, że dziewczynka siedzi w swojej szafie. 
- Z moim nowym przyjacielem - odparła, wpatrując się w wiszące ubrania. Ry uśmiechnął się. On, jako dziecko nigdy nie miał wymyślonych przyjaciół, wolał prawdziwych ludzi. 
- Jak się nazywa twój przyjaciel?
Dziewczynka milczała przez chwilę, a następnie całkiem poważnie popatrzyła na brata.
- Nie mogę ci powiedzieć, to sekret.
Dookoła momentalnie zrobiło się dziwnie chłodniej. Chłopakowi przeszedł dreszcz po plecach, jednak gdy dziewczynka roześmiała się, zrozumiał, że był to tylko żart. Rozglądnął się po pokoiku, skąpanym w różu. Białe firanki w kwieciste wzory, do tego dopasowana pościel. Ściany w kolorze - jak upierała się Charlotte - liliowym. Cała ona. Ry pokręcił głową i poszedł do swojego pokoju, zostawiając siostrę z bezimiennym przyjacielem.  Założywszy słuchawki, zabrał się za pisanie zaległego zadania na angielski.
Około dwóch godzin później usłyszał krzyki dochodzące z dołu. Podgłośnił muzykę, nie chcąc słuchać kolejnej kłutni rodziców. Nie wiele to jednak pomogło. “Więc to moja wina?!” - wydarła się jego matka. Oderwał się od nauki i cicho przeszedł do pokoju Charlotte. Dziewczynka siedziała na swoim łóżku, a w ręce trzymała pluszowego misia. Chłopak usiadł koło niej i przytulił mocno. Nikt się nie odezwał.
- Chcesz zobaczyć coś super-fajnego? - powiedział w końcu Ryan. Jego siostra pokiwała głową. - W takim razie ubierz się szybko.
Niepewnie założyła buty i granatową bluzę z myszką Miki.
- A nie jest już za późno? Mama będzie zła. 
- Tylko, jeśli jej powiesz - chłopak puścił do niej oczko. Tyle wystarczyło, by przekonać małą do wyjścia z domu.
Ryan założył swoją kurtkę i trampki, a następnie wziął z przedpokoju kurtkę siostry i razem wyszli tylnymi drzwiami. Natychmiast naskoczył na nich duży pies, radośnie próbując wskoczyć chłopakowi na kolana. Dopiero po paru minutach udało mu się uspokoić chętną zabawy Sally.
Wieczór, tak jak i cały dzień był dość ciepły. Rodzeństwo przeszło na tył podwórka, do ogrodzenia. Potem przez wbudowaną tam bramkę, na drugą stronę płotu. Przed nimi rozciągał się piękny krajobraz. Dookoła rosło pare drzew, tworząc mały lasek. Dalej ciągnęły się pola i łąki, aż po horyzont. Gdzieniegdzie można było zauważyć małe gospodarstwa. Ry chwycił Charlotte za rękę i zaprowadził do zwalonego nieopodal pnia. Oboje usiedli, wpatrująć się w czerwony zachód słońca. 
- Jak minął ci dzień? - zapytał chłopak, by zapełnić ciszę. Dziewczynka od razu się ożywiła.
- Dziś mieliśmy zajęcia z pania Miller. To ta starsza, z siwymi włosami - zaczęła opowiadać  sześciolatka z zapałem.
Ryan kiwał głową i uśmiechał się, widząc, że jego młodsza siostra znowu się rozpromieniła. Zawsze była pełna energii, jednak kłutnie rodziców bardzo ją przygnębiały. Nie wiedział, o co chodzi. Nie chciał wiedzieć. Miał jedynie nadzieję, że wkrótce skończą z tym cyrkiem.
Po nieokreślonym czasie, gdy obojgu zrobiło się zimno, chłopak wziął zmęczoną siostrzyczkę spowrotem do domu. Odprowadziwszy ją do pokoju poszedł zrobić sobię kolacje. Nie spotkał żadnego z rodziców. Ry myślał, że po weekendowym wyjeździe się pogodzą, nie zauważył jednak żadnych zmian w ich zachowaniu. Zmęczony poszedł się położyć.  





***

- Nie! Proszę was, bądźcie bardziej uważni - pisnęła Bethany na dwójkę chłopaków, którzy bawili się łańcuchem z kartonowych liści. Sprawiali wrażanie bardziej utrudniających pracę, niż rzeczywiście pomagających.
Conrad i Harper znaleźli sobie miejsce w rogu sali i spokojnie sklejali kolejne ozdoby. Co jakiś czas przychodziła do nich Beth, jednak już po chwili musiała zająć się kolejnymi idiotami, którzy nie wiedzieli, co robić. Na sali gimnastycznej było około dwudziestu osób i wszyscy tworzyli jakieś dekoracje, oprócz małej grupki dziewczyn, które planowały przekąski, zabawy i inne atrakcje. 
- Hej, Harper, mogę o coś spytać? - zagadnął Conrad.
- Jasne - odpowiedziała cicho dziewczyna, skupiając się na wycinaniu.
- Czego ci kretyni od ciebie chcą? Muszą mieć jakiś powód, żeby tak cię gnębić...
- Nie wiem, są po prostu głupi - odpowiedziała dziewczyna, spuszczając wzrok. - Po prostu się dowalili, to idioci. Myślą, że cała szkoła i wszystkie dziewczyny należą do nich, a tak nie jest.
Conrad wyczuł, że jest to delikatny temat i napewno wiążą się z nim jakieś bolesne wspomnienia. Nie chciał psuć jej popołudnia, rozdrapująć stare rany. 
- Jak wam idzie? - Nagle spod ziemi wyrosła Beth, siadając na ławce, obok Conrada. 
- Świetnie - chłopak na dowód uniósł swoje dzieło, uśmiechając się. - A tobie?
- Ehh, oni kompletnie nie czują ducha tego balu. Większość rzeczy robię sama.
Harper, gdy tylko zobaczyła Beth, odłożyła swoją pracę i wstała energicznie. 
- Bethany, wielkie dzięki, że mogłam pomóc, ale muszę sie już zbierać - powiedziała, a następnie wyszła drzwiami za ich plecami, nie czekając na odpowiedź. Niezrażona tym zachowaniem Beth oparła głowę na ramieniu Conrada i odetchnęła głęboko. Powoli reszta uczniów zaczęła wybywać.
Conrad i Bethany wychodzili ze szkoły, kiedy chłopak zatrzymał się znienacka. 
- Co jest? - zapytała dziewczyna, podążając za wzrokiem przyjaciela. Razem patrzyli, jak ze szkolnego parkingu odjeżdża czarny Chevrolet. - Kto to?
- Nie mam pojęcia...
Dziewczyna przewróciła oczami. Od rana Conrad chodził z głową w chmurach. Cisza, która zapadła dookoła zaczynała sprawiać, że Beth czuła się niekomfortowo. 
- No tak… To ja będę już lecieć. Obiecałam tacie, że przyjdę do kafejki po wszystkich zajęciach. 
- Jasne. W takim razie do jutra - Bethany uścisnęła go ciepło i chwilę później zniknęła za rogiem budynku.


niedziela, 10 stycznia 2016

Jezioro Śmierci

3 komentarze:




Hej wszystkim! Oto kolejna krótka historyjka na wyzwanie Kreatywne Spojrzenie. Trzy hasła na ten miesiąc to śnieg, lód i zjawisko paranormalne. Bez dłuższych wstępów, zapraszam do czytania.


JEZIORO MURKWATHER ZAKAZ WSTĘPU głosił napis na tabliczce, którą Cameron wrzucił w jakąś zaspę śnieżną, gdy przechodziliśmy przez ogrodzenie. Mój brat zwinnie przeskoczył przez siatkę, a następnie wziął nasze plecaki i pomógł mi przedostać się na drugą stronę. Śnieg delikatnie prószył, gdy szliśmy w kierunku zamarzniętego brzegu. 
- Oto i ono. Jezioro Śmierci. - ogłosił Cam, rozglądając się wokoło. 
- Przestań je tak nazywać. - przewróciłam oczami, zakładając łyżwy. - Muszę gdzieś trenować. Jeśli masz lepszy pomysł, wal śmiało.
- Hm, no nie wiem. Może normalne lodowisko? 
- Jest za małe, poza tym roi się tam od dzieci - odparowałam, wchodząc na idealnie gładki lód.
  Cameron rzucił swój plecak obok mojego i wolnym krokiem wszedł na zamarznięte jezioro. Nie był pewny co do tego wyjścia. Od dwóch lat panował kompletny zakaz wstępu na teren jeziora, ze względu na dużą ilość utonięć. Nie przejmowałam się tym tak bardzo, jak on. Odjeżdżając kawałek upewniłam się, że lód jest gruby. Tej metody nauczył mnie dziadek, gdy byłam mała. Uklęknąwszy, oczyściłam lód ze śniegu i przyjrzałam się bąbelkom powietrza pod jego powierzchnią. Jeśli bąbelki ciągnęły się głęboko w dal, oznaczało to, że lód jest bardzo gruby, natomiast jeżeli kończyły się w zasięgu wzroku, może być niebezpiecznie. Powtórzyłam ten proces jeszcze w paru punktach, a  następnie zabrałam się za ćwiczenia. Na początku kręciłam się tylko blisko brzegu, ale potem zaczęłam zapuszczać się coraz dalej wgłąb jeziora. Gdy poczułam się pewniej, zaczęłam skakać i kręcić piruety. Przestał padać śnieg, a zza chmur wyszło słońce.
   Nagle lód pod moimi łyżwami pękł i zanim zdążyłam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, zapadłam się w dół. Gdy moje ubrania nasiąkały lodowatą wodą, kopałam nogami i na oślep wymachiwałam rękami, szukając krawędzi lodu. Parę sekund później udało mi się ją wymacać i chwycić mocno. Gdy wynurzyłam się z pod powierzchni, a ciemne plamki zniknęły sprzed moich oczu, zobaczyłam Camerona, który biegł w moim kierunku z prędkością światła, wykrzykując moje imię jak oszalały. Był już niedaleko i bałam się, że nie zdąży wyhamować przed dziurą w lodzie. Podnosząc się na łokciach chciałam dać mu znać, że wszystko w porządku, jednak coś chwyciło mnie za kostkę i gwałtownie szarpnęło z powrotem w dół.        
   Próbowałam uwolnić moją nogę z mocnego uścisku, jednak cały czas, wolno, zanurzałam się coraz głębiej. Zobaczyłam tylko, jak Cam rzuca się w moim kierunku, a potem moja głowa była już pod wodą. Mój brat uderzał pięściami w taflę wody i sięgał rękami jak najgłębiej, jednak w niczym to nie pomogło. Byłam coraz głębiej i głębiej. Energia do walki momentalnie ze mnie wyparowała. Z zimna nie mogłam się poruszyć. Wypuszczając z płuc resztki powierza czułam się tak, jakby Jezioro Murkwather wysysało ze mnie życie. Nazwa Jezioro Śmierci była teraz bardzo adekwatna.
  Niespodziewanie znowu poczułam silne pociągnięcie. Ktoś chwycił mnie za ramiona i z całej siły ciągnął ku powierzchni. Uścisk wokół kostki poluźnił się i znowu pędziłam do góry. Nawet nie poczułam, że się wynurzam, dopóki nie zaczęłam wypluwać i krztusić się wodą. Gdzieś z oddali docierał do mnie głos Camerona. 
- Julii! Hej, słyszysz mnie?
  Chyba udało mi się pokiwać głową, nie miałam jednak pewności, ponieważ moje ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Gdy mój oddech się uspokoił, otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Cam, także ociekający wodą, przesuwa mnie w kierunku brzegu z naszymi rzeczami, a następnie biegnie do plecaka. Wskakiwanie za mną było bardzo nierozsądne i ochrzaniłabym go za to, gdyby nie uratował mi właśnie życia.
  Zorientowałam się, że wszędzie dookoła jest ciemno. Niebo jakby poszarzało, a wszystko pogrążone było w mroku. Przekręciłam głowę i zobaczyłam dziwną postać. Chłopak, wyglądający na niewiele starszego ode mnie, stał w miejscu ze spuszczoną głową. Miał na sobie kąpielówki i letnią koszulkę. Wokół jego stóp poplątane były glony, a po długich włosach spływała woda.       
  Popatrzyłam w drugą stronę, na małą dziewczynkę w puchowej kurtce i czapce z pomponem. Była przemoczona do suchej nitki. Za obydwoma osobami znajdowało się o wiele więcej. Kobieta w stroju kąpielowym miała same białka w oczach i ślepo patrzyła w dół. Jakiś mężczyzna miał na nogach zniszczone łyżwy.
  Podniosłam się szybko, zdziwiona uczuciem nieważkości, kiedy zobaczyłam siebie, wciąż leżącą na lodzie. Moja twarz była blada, usta sine, a oczy zamknięte. Krzyknęłam przestraszona, a wtedy twarze wszystkich istot dookoła skierowały się na mnie. Zasłoniłam usta ręką i przyglądałam się sytuacji. Cameron zadzwonił do rodziców i na pogotowie, a następnie przeniósł moje ciało na brzeg. Podążyłam za nim, sprawnie wymijając ludzi, którzy wciąż czujnie obserwowali miejsce, w którym byłam przedtem.
  Cam cały czas mówił, że wszystko będzie dobrze, i jak głupim pomysłem było przychodzenie tutaj.  Usiłowałam dać mu znak, że go słyszę, niestety za każdym razem, gdy wydałam z siebie chociażby najcichszy dźwięk, dusze topielców zbliżały się do mnie.
  Po chwili, do moich uszu dobiegł odgłos syreny. Karetka podjechała najbliżej, jak było to możliwe, a ze środka wyskoczyła grupa ratowników. Wzięli moje bezwładne ciało i zapakowali do auta, a Cameron wsiadł do środka razem z nimi.
  Podbiegłam za pojazdem, ale kiedy byłam przy bramie wyjazdowej, wpadłam na coś, jakby niewidzialną ścianę. Zrobiłam kilka kroków do tyłu, rozpędziłam się, ale znowu zostałam zatrzymana. Jeszcze parę razy próbowałam przedostać się przez barierę, jednak nic się nie zmieniło. Bycie martwą mi nie wychodziło. Usiadłam na ziemi i gorzko zapłakałam, nie przejmując się tym, że mroczne duchy zmierzają powoli w moim kierunku. Gdy jeden z nich był już bardzo blisko poczułam koszmarny ból. Cała moja dusza była jakby rozrywana na kawałki. Było to mniej więcej tak, jak wtedy, kiedy złamałam sobie rękę, z tą różnicą, że teraz łamała mi się każda pojedyncza kostka.

***


 Otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz Camerona pare centymetrów nad moją. Nagle zaczęłam krztusić się wodą. Co się stało? Wspomnienia zaczęły wracać. Łyżwy, dziura w lodzie. Tonęłam. Potem pustka. Cam musiał mnie wydostać. Było mi strasznie zimno. 
- Jej serce przestało bić na parę minut, ma wielkie szczęście, że przeżyła - powiedział jakiś mężczyzna, uśmiechając się nieznacznie. 
- Słyszysz Jules? - brat uścisnął moją zmarzniętą dłoń. - Jedziemy do szpitala, wszystko będzie w porządku.


poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rodzinne Sekrety [cz. 2]

1 komentarz:




Witam wszystkich! Jak minęły święta? U mnie właśnie strasznie leniwie. Przyznaję się. Straciłam wszelką wenę i całymi dniami oglądałam seriale. No cóż. Z lekkim opóźnieniem - ale lepiej późno, niż wcale - prezentuję wam drugą część Rodzinnych Sekretów. Mam nadzieję, że się spodoba.


----------------------------------------------------------------------------------

Niebo poszarzało a na horyzoncie pojawiły się ciemne, burzowe chmury. Zerwał się zimny wiatr. Nie ma to jak piękna, jesienna pogoda. Conrad potrzebował chwili, żeby odetchnąć po tym, co właśnie się wydarzyło, więc udał się do Jimmy’s. Kawiarnia należała do taty jego przyjaciółki, Beth. W wakacje spędzał tu dużo czasu pomagając dziewczynie przy pracy.
W kafejce panował umiarkowany ruch. Chłopak znalazł sobie stolik w cichym kąciku i zamówił latte. Nim się obejrzał znalazła się przy nim uśmiechnięta Bethany.
-Hej. - rzuciła promiennie, ale gdy zobaczyła spięcie na twarzy przyjaciela nieco się uspokoiła. - Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
- Szczerze? Nie wiem. Dużo się ostatnio dzieje.
- Masz na myśli tą akcję wczoraj u Ryana? Słuchaj, Sofii jest strasznie przykro. Nie wiedzieliśmy, że tak się tym przejmiesz.
Przez to wszystko Conrad całkowicie zapomniał o imprezie. Teraz, gdy Beth mu o niej przypomniała załamał się jeszcze bardziej. Jego przyjaciel zaprosił całą ich paczkę i kilku nowych znajomych ze szkoły. Spotkanie szybko się rozkręciło i gdy zrobiło się późno nikt nie chciał wychodzić. W końcu jednak została ich piątka. Oprócz Conrada i Beth byli także Tyler, Sofii i Ryan.  Rozsiedli się na dwóch dużych kanapach w salonie i rozmawiali. Głównie o szkole. Conrad zauważył, że Sofii starannie unika innych tematów. Wciąż była dla niego zagadką.    
Miała długie, blond włosy układające się w delikatne fale, a jej nieśmiały uśmiech i wszystko wiedzące oczy sprawiały, że nie potrafił jej rozgryźć. To właśnie ona zaproponowała przywoływanie duchów. Wzięła kartkę papieru i szybko napisała na niej alfabet i parę znaków. Nie wiele myśląc wszyscy się zgodzili. To był błąd i chłopak pojął to już po pierwszych wypowiedzianych przez nią słowach.
Jakaś młoda dziewczyna przyniosła mu kawę i znacząco uśmiechnęła się do jego przyjaciółki. Ta tylko przewróciła oczami. 
- Muszę wracać do pracy. Jeszcze przez dwa weekendy będę pomagać cały dzień, więc jakbyś chciał pogadać, to wpadnij - puściła do niego oczko i odeszła w kierunku baru.


***

-To jak? -  niecierpliwiła się Sofii. - Chyba, że wymiękacie.
- No co ty - napuszyła się Bethany, siadając na ziemi, obok dziewczyny. Reszta poszła w jej ślady.
Sofii wyciągnęła monetę i postawiła na środku kartki, a następnie lekko oparła o nią palec wskazujący. 
- Kiedy już zaczniemy, nie możecie się wycofać, inaczej wypuścicie ducha. Lub cokolwiek, co tutaj przywędruje - dodała tak cicho, że siedzący obok niej Conrad ledwo usłyszał. 
- Traktujesz to zbyt poważnie - stwierdził Tyler. - To tylko gra. 
- Nigdy nie wiadomo - odpowiedziała tajemniczo. Potem wszyscy dotknęli monety, a dziewczyna zaczęła. 
- Czy jest tutaj ktoś, kto chciałby się z nami skontaktować? - Powiedziała głośno, zamykając oczy. - Jeśli tak, daj nam znak. Porusz monetą.
Wszyscy czekali w napięciu, jednak pieniążek się nie przesunął. 
- Jak się nazywasz? - kontynuowała dziewczyna. Nagle światło nad ich głowami zamigało, a Conradowi wydawało się, że dostrzegł sylwetkę w cieniu. Sofii też patrzyła w tamtą stronę. Na początku ledwo widoczny zarys osoby stojącej przy kominku teraz robił się coraz bardziej wyraźny. 
- Hej, też to widzicie? - zapytał chłopak z przerażeniem w oczach. Ryan, Tyler i Beth zaczęli rozglądać się wokoło, jednak nikt nie widział tajemniczej postaci. - Przy kominku - szepnął nastolatek.
- Wydaje ci się - uciszył go Ryan.  - Nikogo tam nie ma.
On jednak wiedział swoje. Popatrzył na Sofii, która spokojnie przyglądała się człowiekowi. 
- Czy chcesz nam coś powiedzieć? - Zwróciła się do niego. Postać poruszyła się.  
- Nie…. Mogę…. - wycharczał mężczyzna. Conrad nerwowo rozglądnął się po przyjaciołach. Ci siedzieli spokojnie, jakby nic się nie stało.
- Przerwij to - zażądał chłopak - Sofii, zakończ to! - zirytował się. Cień rozpłynął się w powietrzu, gdy dziewczyna “odesłała” ducha. 
- O co ci chodzi? Wszystko było w porządku - stwierdziła Bethany, mierząc go pytającym wzrokiem. Chciał powiedzieć im, co zobaczył,ale najprawdopodobniej uznaliby go za świra i posłali do wariatkowa. Dlatego pozostał przy zwykłym “Muszę już iść”. Potem zabrał kurtkę i szybko pożegnał się ze znajomymi. Zobaczył, jak Sofii szybko wyjmuje telefon i wysyła komuś wiadomość, a następnie chowa go i uśmiecha się tajemniczo, tak jak ma to w zwyczaju. Zignorował to.

***
Za oknem zaczęło kropić, a chwilę później rozpadało się na dobre. Conrad pobiegł do domu, w rękach mocno ściskając dziwną paczkę. Nie była zbyt ciężka, a w środku znajdowało się coś na kształt książki. Szybko przywitał się z mamą, nie zdradzając jej szczegółów swojego wyjścia, a następnie zamknął się w swoim pokoju. Na środku biurka położył dużą, wygniecioną kopertę. Przez jakiś czas przyglądał jej się tylko, potem jednak ciekawość wygrała i ze środka wyjął gruby notes z twardą okładką.
Wziął go do rąk i otworzył na pierwszej stronie.



Conradzie!
Jeśli to czytasz, to muszę być martwy, a moje
podejrzenia co do Twoich zdolności się potwierdziły.
Prawdopodobnie nie wiesz, co dzieje się teraz dookoła Ciebie.
Postaram Ci się to jak najlepiej wyjaśnić. Na początku to,
o czym zaraz przeczytasz może wydawać się niedorzeczne.
Z czasem jednak zaakceptujesz prawdę.
Dziennik, który właśnie trzymasz powinna przekazać Ci moja siostra,
Elizabeth.
Pamiętaj, że zawsze będziesz mógł
zwrócić się do niej o pomoc.

Powodzenia
Tata



Chłopak wpatrywał się w tekst napisany ręcznie, ozdobną czcionką. Przeczytał go parę razy, wciąż nie rozumiejąc. Czy to naprawdę dziennik jego ojca? O jakich zdolnościach mówił? Przynajmniej teraz zaczął przypominać sobie kobietę w czarnym płaszczu. Oprócz dzisiejszego ranka widział ją tylko raz, na pogrzebie. Jak przez mgłę pamiętał Elizabeth stojącą  z tyłu z wysokim mężczyzną. Nie odezwała się do nikogo ani słowem, lecz bezustannie wpatrywała się w sześciolatka. Ten dalej czytał zapiski ojca, powoli tracąc wiarę w jego zdrowy umysł. Po paru godzinach zmorzył go sen.

***

Budzik zadzwonił o ósmej, brutalnie wyrywając chłopaka ze snu. Conrad wstał i szybko poszedł się ogarnąć. Po dziesięciu minutach wrócił do pokoju i spakował się do szkoły. Do plecaka wrzucił także dziennik taty. Miał nadzieję, że jego przyjaciele pomogą mu zrozumieć, o co chodzi. Zjadł śniadanie i pognał na autobus.
Lekcje już się zaczęły, kiedy nastolatek wpadł zdyszany do szkoły. Szybko odnalazł właściwą salę i usiadł z Ryanem. Matematyczka rzuciła mu mordercze spojrzenie, po czym wróciła do tłumaczenia jakiegoś skomplikowanego równania. 
- Hej, co tam? - szepnął przyjaciel do Conrada.
- Musimy pogadać na lunchu. - odpowiedział chłopak i wrócił do przepisywania notatki z tablicy.
Kolejne lekcje mieli osobno, natomiast na trzeciej godzinie robił projekt z historii z Beth. 
- Zgłosiłam się do robienia dekoracji na jesienny bal - zagadnęła w pewnym momencie. - Nie chciał byś się dołączyć? Razem z samorządem potrzebujemy każdej pomocy. 
- Z chęcią. Wpadnę po lekcjach, jeśli będę miał chwilę.
Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi i wróciła do szukania informacji w książce. Po chwili jednak przerwała.
- Wiesz już, kogo zaprosisz? - zapytała bawiąc się długopisem.
- Nie, nie zastanawiałem się jeszcze. Czemu pytasz?
- No wiesz, to już za niecałe dwa tygodnie. Głupio iść samemu. Mnie nikt jeszcze nie zaprosił - dodała. 
- Nie martw się, na pewno jest tuzin gości, którzy chcieliby z tobą iść. - odpowiedział Conrad ciepło i zaczął zapisywać coś w zeszycie. Bethany przewróciła oczami  i także zabrała się do pracy.
Na długiej przerwie Conrad znalazł Ryana na stołówce. Rozmawiał z grupką kolegów, którzy byli na imprezie. Gdy tamci odeszli podszedł do przyjaciela i razem usiedli. 
- Jesteś popularny - zaśmiał się Conrad. 
- Chciałeś o czymś pogadać - przypomniał mu Ryan. - Więc?
Conrad wziął swój plecak i wyjął z niego nieduży dziennik, a następnie położył go na stole. 
- Chodzi o to. Musisz pomóc mi zrozumieć, co to jest. - powiedział. - To… Od mojego taty.
Kolega zrobił zdziwioną minę, przenosząc wzrok z zeszytu na Conrada. Chłopak już zabierał się za streszczanie tego, co zdążył przeczytać, gdy nagle przed nimi zmaterializowała się Sofii. 
- Hej, Conrad, mogę prosić cię na sekundkę? - powiedziała słodko, całkowicie ignorując obecność Ryana. W tym momencie do ich stolika dosiedli się Tyler i Beth, debatując na temat zadania z angielskiego.
Conrad poszedł za Sofii, która zaprowadziła go do pustej sali chemicznej. 
- Co ty sobie wyobrażasz? - naskoczyła na niego dziewczyna. - Nie możesz tak po prostu chodzić z tym dziennikiem i machać nim na prawo i lewo. Nawet nie wiesz, w jakim niebezpieczeństwie byśmy się znaleźli, gdyby zobaczyła go zła osoba - irytowała się Sofii, chodząc między ławkami. 
- Czekaj… Co?! Skąd wiesz, co to jest? To, co jest tutaj napisane… Czy to prawda? - brak odpowiedzi. - Sofii, jeśli rozumiesz, co się dzieje, wytłumacz mi. W sobotę, dobrze wiedziałaś, co robisz, wzywając ducha. 
- Cicho - przerwała mu. - Nie zaprzeczę, ale nie możemy tutaj rozmawiać. Ktoś mógłby usłyszeć - powiedziała wyglądają przez okno. Potem wyrwała skrawek kartki ze swojego zeszytu i coś na nim zapisała. - Czekaj na mnie jutro o dziesiątej.
Sofii dała mu adres i bez słowa wyszła z sali.

niedziela, 13 grudnia 2015

Rodzinne Sekrety

3 komentarze:



Uwaga, uwaga! Przedstawiam pierwsze opowiadanie, które nie jest bezsensownym i brutalnym opisem ucieczki przed jakimś zabójcą. Jest to początek dłuższej historii i zarazem opowiadanie na wyzwanie Kreatywne Spojrzenie. Polega ono na tym, że dostajemy 3 hasła i musimy napisać opowiadanie, w którym to się znajdą. Na ten miesiąc jest to "woda z sokiem" , coś niebieskiego i słowa " Plotka rozrasta się po drodze". Zapraszam do czytania.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Blask przyulicznych lamp oświetlał drogę, gdy Conrad wracał zmęczony do domu. Osiedle, przed które właśnie przechodził, było pogrążone we śnie.  Mijał dziecięcy plac zabaw, kiedy dobiegł go cichy szloch. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Po chwili głuchej ciszy, znowu usłyszał płacz dziecka. Nieco nie pewny szesnastolatek postanowił sprawdzić, czy nikt nie potrzebuje pomocy.
- Halo?! - zawołał.
Płacz gwałtownie ustał, jakby ktoś został przyłapany na gorącym uczynku. Conrad, kątem oka zobaczył ruch. Jedna z huśtawek lekko się bujała, wydając ciche skrzypnięcia. Chłopak przeskoczył przez niskie ogrodzenie placyku, podszedł do niej powoli i usiadł. 
-Wszystko w porządku? - rzucił gdzieś w przestrzeń, ale odpowiedziała mu cisza. - Jak się nazywasz?
-Emma - oznajmił cieniutki, łamiący się głosik.
Mała dziewczynka w niebieskiej sukience stała wśród uschniętych, jesiennych liści. Wyglądała na pięć, może sześć lat. Blond włosy miała spięte w dwa warkoczyki, a jej stopy były bose.
-Czemu jesteś tutaj sama? - zapytał chłopak zmartwiony.
Mała usiadła na huśtawce obok i ze spuszczoną głową zaczęła się kołysać. 
-Kiedyś miałam przyjaciela, ale odszedł - oznajmiła.
-Czy to dlatego płaczesz? - Conrad spojrzał na nią, a ta lekko skinęła głową.
Nagle zrobiło się zimno, a lampa, która rzucała na nich słabe światło, zamrugała i zgasła. Nastolatek szybko wstał.  
-Chodźmy stąd, zaprowadzę cię do domu - stwierdził.
W tym samym momencie światło powróciło, a druga huśtawka była pusta. Rozglądnął się wokoło, ale nikogo nie  zobaczył. Dziewczynka zniknęła bez śladu.

***
Następnego ranka, gdy  Conrad zszedł do kuchni, jego mama szykowała śniadanie. 
-Hej - rzucił niemrawo i siadł przy stole.
-Dzień dobry, śpiochu - zażartowała miło kobieta i przewróciła naleśnika na patelni. - Chcesz coś do picia? Kawę? Herbatę?
- Dzięki, wystarczy woda z sokiem.
Gdy oboje usiedli żeby zjeść, chłopak postanowił opowiedzieć dziwną historię, z poprzedniej nocy.  
-Wczoraj , po imprezie wracałem przez osiedle Jeffersona. Wyobraź sobie, że  o tej porze, przy placu zabaw spotkałem jakąś małą dziewczynkę - jego matka spojrzała na niego uważnie. - Miała sukienkę i dwa warkocze, płakała. Chciałem jej pomóc, ale gdy zaproponowałem, że odprowadzę do domu, po prostu zniknęła - popatrzył na kobietę, która zamarła z oczami jak dwa spodki. - Wszystko w porządku? - zapytał Conrad wyraźnie zaciekawiony reakcją matki. 
-Emma - wyszeptała w odpowiedzi zalana falą wspomnień. 
-Co powiedziałaś? - teraz to nastolatek był zszokowany. - Tak się nazywa! Znasz ją?
Wstała i przeszła do sąsiedniego pokoju, a po chwili wróciła z drewnianym pudełkiem. Conrad wiedział, że są tam zdjęcia, jego stare rysunki z dzieciństwa i inne pamiątki, jednak nigdy nie czuł potrzeby, żeby do niego zaglądać.
- Wiesz, że po śmierci twojego ojca przeprowadziliśmy się tutaj, prawda? - kiwnął głową, nie do końca wiedząc, co ma jedno do drugiego. - To nie był jedyny powód. - oznajmiła jego matka, a następnie z samego dna skrzynki wyjęła kopertę podpisaną “rysunki” i położyła ją przed synem.
Po krótkiej chwili wahania otworzył ją i wyjął kilka kartek.
Na pierwszy rzut oka obrazki były szczęśliwe, kolorowe i nie było w nich nic nadzwyczajnego. Jeden z nich skupiał się na rodzinie Conrada, trzymającej się za ręce na łące. Na innym było dziecko na plaży. Jeszcze jeden przedstawiał dzieci bawiące się na placu zabaw. Po lewej stronie kartki stał chłopczyk, podpisany brązową kredką “Conrad”, natomiast po prawej widniał napis “Emma”, a pod nim narysowana była drobna blondyneczka w niebieskiej sukience. Chłopak z nie dowierzaniem popatrzył na mamę, która przyglądała mu się uważnie.
-Co to ma znaczyć? - wskazał na rysunek. - Kim ona jest?
-Nie wiem - jego matka nie patrzyła mu w oczy. - Jako dziecko spędzałeś na tym placu całe dnie i wszystko było w porządku, jednak po śmierci taty stałeś się… bardzo zamknięty w sobie. Przestałeś rozmawiać z innymi dziećmi, oprócz… - przerwała.
-Oprócz kogo? - niecierpliwił się nastolatek. 
- Emmy - kobieta wreszcie popatrzyła na niego. - Na początku nie miałam nic przeciwko. Byłeś w dużym szoku po stracie ojca, poza tym wiele dzieci ma wyobrażonych przyjaciół. To było jednak coś innego. Zdradzałeś dokładne szczegóły z jej życia, rysowałeś ją - spojrzała wymownie na kartkę.  - Podczas gdy inne dzieci się bawiły, ty siedziałeś z boku i rozmawiałeś z tą nieistniejącą dziewczynką. Mówiłeś o tym, że jest jej smutno, i że jest samotna, ale teraz już na zawsze będziecie przyjaciółmi. Musiała to usłyszeć mama któregoś z dzieci i podać dalej. Jak wiesz, plotka rozrasta się po drodze i po jakimś czasie niektórzy rodzice po prostu nie chcieli, żeby ich dzieci…spędzały z tobą czas. 
-Mamo. Spotkałem ją wczoraj. Sześciolatkę o imieniu Emma. Nie możemy mówić o tej samej osobie. Rysowałem te rzeczy 10 lat temu! Nawet tego nie pamiętam! Po za tym, jak sama mówiłaś, to był tylko wytwór mojej wyobraźni.
Nastała pełna napięcia cisza. Nikt już się nie odezwał. Conrad szybko zjadł śniadanie i wyszdedł z domu.

***
Dzień był pochmurny i wyglądało na to, że zaraz zacznie padać, chłopak zdecydował się jednak na spacer. Wciąż zastanawiały go słowa matki. Maszerował wolnym krokiem z słuchawkami na uszach, podświadomie kierując się do jedynego miejsca, w którym mógł swobodnie pomyśleć. Już po chwili znalazł się przy bramie ogromnego cmentarza. Wyłączył muzykę i ruszył dobrze znaną ścieżką. Był tu tyle razy, że gdyby chciał, mógłby wymienić z pamięci nazwiska na wszystkich grobach, które mijał.
O tej porze miejsce było bardzo ciche i puste. Conrad zobaczył młodą kobietę ubraną na czarno, płaczącą przy jednym z grobów. Obok niej stał mężczyzna w mundurze wojskowym, o równie smutnej twarzy. Chłopak widział, jak dziewczyna zostawia bukiet białych kwiatów i odchodzi bez słowa, zalewając się łzami. Żołnież został sam. Scena wyglądała dziwnie, nie chciał się jednak wtrącać. Jak nikt inny wiedział, że osoby w żałobie należy zostawić w spokoju i dać im czas na pogodzenie się ze stratą.
Zrobiło mu się zimno, kiedy stanął naprzeciwko właściwego nagrobka.

Christopher Stonem
1964-2005
Kochający Mąż I Ojciec
Conrad stał chwilę w milczeniu, a następnie przysiadł na zimnej, marmurowej płycie.
- Powiesz mi, o co tutaj chodzi, tato? - powiedział ze zmęczeniem w głosie. - Chyba nie.
Jego ojciec zginął w pożarze, gdy chłopak był mały, lecz ten wypadek zawsze był dla niego zagadką. Jakimś nieszczęśliwym trafem, wykładzina w pokoju, w którym spał jego tata zajęła się ogniem z kominka. Przynajmniej tak mu powiedziano. Nie chciał znowu się tym przejmować. Zamiast tego wrócił do tematu tajemniczej dziewczynki. Czy była jedynie wytworem jego wyobraźni? Wiele razy mijał ten placyk wracając od swojego przyjaciela i nigdy niczego nie zaważył. Co się zmieniło? Zastanawiał się także nad ostatnim wieczorem u kumpla. Rodzice Ryana wyjechali na weekend, więc ten zaprosił parę osób. Wśród nich była także Sofi, która bardzo intrygowała Conrada. Przeniosła się do jego liceum miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego i przeważnie nie odzywała się do nikogo, chyba, że robili jakieś projekty w grupach. Jednak nawet wtedy rozmowa ograniczała się tylko do tematów projektu. Na imprezie zachowywała się całkowicie inaczej...
Nagle chłopak poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Podskoczywszy, odwrócił się, jednak nikogo nie zauważył. Kawałek dalej, za dużym grobowcem zniknął czyiś cień. Nie mogąc powstrzymać ciekawości szybko wstał i ruszył za nim. Skręcił w tym samym miejscu co tajemniczy osobnik, a potem zagłębił się w istny labirynt, jakim był Cmentarz w Fosterville. Po jakimś czasie, starając się nie spuszczać człowieka z oczu dotarł do Wschodniej Bramy. Rozglądnął się wokoło i ku swojemu zdziwieniu dostrzegł wysoką kobietę w długim, czarnym płaszczu z kapeluszem tego samego koloru, założonym w ten sposób, że zasłaniał połowę twarzy. Podeszła do niego i przyjrzała uważnie.
- Conrad Stonem. Urosłeś - zdezorientowany chłopak niczego nie powiedział.
Wyglądała na trochę starszą niż jego matka i miał silne wrażenie, że gdzie już ją widział. Kiedy próbował sobie przypomnieć, skąd może kojarzyć tą osobliwą postać, ona wyciągnęła z torebki dużą kopertę. 
- Christopher chciał się upewnić, że gdyby coś mu się stało, dostaniesz to w odpowiednim czasie - powiedziała, a następnie wręczyła mu paczkę. Na dźwięk imienia swojego ojca, Conrad natychmiast się ożywił.
- Znała Pani mojego tatę? - od razu dotarła do niego bezsensowność tego zdania.  - Kim Pani jest? 
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - powiedziała nieznajoma, oddalając się.  Następnie wsiadła do starego, czarnego Chevroleta i odjechała z piskiem opon, zostawiając chłopaka samego, w pełnym osłupieniu.





Theme by hanchesteria