czwartek, 10 grudnia 2015

Przyjaciele Na Zawsze



   Hej Wam! Jest prawie 1 w nocy, ale nieważne. Zaczęłam się zastanawiać, co czują bohaterzy horrorów? Co każe im wejść do ciemnego pomieszczenia, z którego dochodzą dziwne dźwięki, zamiast po prostu nawiać? Doszłam do wniosku, że to kompletnie nie ma sensu. Tyle z moich głębokich przemyśleń. No a teraz historia. Bez jakiegokolwiek morału, ani szczególnej fabuły. Tak po prostu. 



Biegłam. Uciekałam. Sama nie wiem, przed kim, lub czym. Wciąż w szoku po śmierci moich przyjaciół nie zastanawiałam się nad tym. Nie mogłam uwierzyć, że to co widziałam było prawdziwe. Ich porozrywane ciała, rozrzucone wokół całego obozu, namioty pokryte krwią, to nie mogła być prawda! Wciąż potykałam się o każdą gałąź, aż w końcu postanowiłam zwolnić. Zdyszana upadłam na ziemię i zalałam się łzami. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Rozglądnęłam się wokoło, ale w ciemności byłam w stanie rozróżnić jedynie pnie drzew ze wszystkich stron. Było lodowato, a ja nie miałam na sobię nic, oprócz cienkiego swetra, legginsów i traperów, które szybko założyłam, zanim wcześniej opuściłam obóz.
Co się właściwie stało? Nie mam pojęcia. To miał być zwykły weekend w górach z moją paczką. Taki, jak co roku. Coś jednak poszło nie tak. Gdy wieczorem rozpaliliśmy ognisko, James usłyszał szelest. Razem poszliśmy to sprawdzić, ale wróciłam sama. Gdzie on do cholery jest?! Czy skończył tak jak Mary, Simon i reszta? Nie potrafiłam nawet rozróżnić ich ciał. Na wspomnienie tego widoku, z moich oczu znowu polały się łzy. Pięściami zaczęłam walić o wszystko dookoła. Nagle poczułam wielką determinację. Na trzęsących się nogach wstałam, ale wtedy coś usłyszałam. Kroki. Moje serce waliło jakieś tysiąc uderzeń na sekundę. Prawie zemdlałam ze strachu.
-Kylie? - usłyszałam znajomy głos. Wystawiłam głowę zza grubego pnia i zobaczyłam światło latarki.
-James? - szepnęłam, a potem rzuciłam się w jego ramiona. - Musimy uciekać! Szybko. Wóciłam do obozu, Mary, ona nie żyje! Wszyscy byli martwi! - darłam się tak, że gdyby w pobliżu znajdował sie jakiś seryjny zabójca, napewno jużby nas dorwał. Mój przyjaciel nic nie powiedział. Nawet nie odwzajemnił uścisku. Odsunęłam się od niego i wtedy dostrzegłam krew na jego koszuli. - O mój Boże! Nic ci nie jest? Kto to zrobił? - płakałam. Chłopak wciąż był cicho.
- Spokojnie Kylie, wszystko będzie dobrze. - odezwał się wreszcie. W ręce trzymał małą siekierkę do rąbania drewna na opał. Pokryta była czerwoną mazią. Wytrzeszczyłam oczy i zrobiłam parę króków do tył. Osoba, którą znałam całe życie, wydawała mi się teraz całkowicie obca. Potrzebowałam chwili na przeanalizowanie tego, z czego właśnie zdałam sobie sprawę.
- Czemu? - to jedyne, co udało mi się z siebie wydusić. Potem coś jeszcze przyszło mi do głowy. - Czemu jeszcze żyję?
- Widzisz, od zawsze mi się podobałaś. - W tym momencie rzucił się na mnie zamachując ostrym narzędziem, ale w ostatniej chwili udało mi się uskoczyć na bok. Co sił w nogach ruszyłam przed siebie, jak najdalej od tego szaleńca. Zrozumiałam, że zaczęła się moja walka o życie i załamywała mnie świadomość, że może odebrać mi je właśnie on.
Biegłam. Uciekałam. Już nie przed byle czym. James był tuż za mną i wciąż miałam nadzieję, że go zgubię, gdy coś chwyciło mnie za nogę. Krzyknęłam z bólu, a następnie straciłam równowagę i runęłam na ziemię. Chwilę później usłyszałam śmiech. Gdy obejrzałam się za siebie, zobaczyłam gigantycznych rozmiarów pułapkę na niedźwiedzie zatrzaśniętą na mojej nodze. Tym razem nie miałam już dokąd uciekać. Jeszcze raz spojrzałam w błyszczące, czarne oczy Jamesa, zanim on na zawsze zamknął moje.

Co sądzicie? Piszcie w komentarzach!

1 komentarz:

Theme by hanchesteria